Mateusz Itrich: „ Każdy powinien się nas obawiać, bo będziemy nieprzewidywalni” [WYWIADOWNIA #28]

Środkowy MKKS-u Żak Koszalin, Mateusz Itrich był naszym dwudziestym ósmym gościem Wywiadowni. W dość krótkiej rozmowie 25-letni zawodnik opowiedział o przygotowaniach do rywalizacji na Śląsku, brązowym medalu zdobytym z Sensation Kotwicą Kołobrzeg oraz w jakim momencie Jego życia pojawiła się koszykówka. Zapraszam do lektury.

Kamil Wróbel (Projekt Kosz): Cześć Mateuszu. Cieszę się, że przyjąłeś zaproszenie do Wywiadowni. Na początku opowiedz jak idą przygotowania do wyjazdowego pojedynku w Tychach?

Mateusz Itrich (środkowy MKKS Żak Koszalin): Przede wszystkim przygotowujemy się pod taktykę drużyny z Tych. Wiemy, że to jest silny zespół, wiemy, jak grają u siebie. Jesteśmy dobrze nastawieni na ten mecz. Wiemy, że możemy z nimi powalczyć i wywieźć stamtąd zwycięstwo.

Na jakie elementy uczulał Was przed tym starciem szkoleniowiec koszalińskiej ekipy, Rafał Knap?

Tyska drużyna bazuje na kilku zawodnikach, którzy potrafią robić grę. Chcemy ich powstrzymać, mamy plany na tych zawodników, więc myślę, że zatrzymamy ich ze względu na rzuty. Wiadomo, że grają na własnej hali, mają tam miękkie tablice, z których korzystają. To jest ich atutem na zwycięstwo.

Jak układa Ci się współpraca z trenerem Rafałem Knapem?

Szkoleniowiec swoją wizją zaskakuje nie tylko nas. Potrafił bardzo dobrze zmotywować przed każdym meczem. Ma bardzo dużą wiedzę, z czego my też korzystamy i chcemy się od niego nauczyć jak najwięcej, bo wiemy, że to przyniesie nam sukces.

W jednej z publikacji polskikosz.pl szkoleniowiec waszej ekipy zaznaczył, że planem minimum jest awans do fazy play-off. Wierzysz, że jesteście w stanie namieszać w tych rozgrywkach?

Myślę, że z każdym meczem pokazujemy, jak silnym zespołem jesteśmy. Sądzę, że każdy powinien się nas obawiać, bo będziemy nieprzewidywalni. Potrafimy grać szybką koszykówkę, bronimy również dosyć nieźle. Tracimy trochę za dużo punktów, ale nad tym pracujemy non-stop i mam nadzieję, że tych punktów będziemy tracili coraz mniej.

Drogę do koszalińskiego Żaka miałeś dosłownie „rzut beretem”. Co Cię skłoniło do przeniesienia się do dwunastego zespołu poprzedniego sezonu w 1.Lidze?

Tak jak mówiłem wcześniej wizja szkoleniowca. Trener chciał mnie widzieć w zespole i vice versa. Wiem, jaki jest i myślę, że po rozmowach z nim i wizji, którą przedstawił, jaką ja mam pełnić rolę w zespole. Dlatego postanowiłem podpisać kontrakt w Koszalinie.

Czy przed podpisem złożonym w Koszalinie rozważałeś inne propozycje ze strony pozostałych klubów?

Z parkietów Energa Basket Ligi nie miałem ofert, ale rozmawiałem sporo ze swoim agentem. Szukaliśmy jak najlepszej opcji w moim przypadku i ustaliliśmy, że na ten moment najlepszą opcją byłby Koszalin.

Masz jakieś swoje konkretne cele indywidualne na ten sezon czy raczej skupiasz się na wyniku zespołu?

Mam pewne celne indywidualne, bo tak naprawdę dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Myślę, że z każdym kolejnym dniem moja wartość dla zespołu wzrasta. Pracuje ciężko nad tym, aby być jeszcze lepszym zawodnikiem.

Wróćmy na moment do inauguracyjnego meczu w Zgorzelcu. Oglądając Waszą potyczkę z Turowem Zgorzelec odniosłem wrażenie, że zarówno jedni jak i drudzy chcieli przeciągnąć triumf na swoją stronę – raz gospodarze byli na kilkupunktowym prowadzeniu, a za chwilę to Wy mieliście kilkupunktową zaliczkę. W którym momencie poczułeś, że Twój zespół jest w stanie wywalczyć zwycięstwo?

Nie był to łatwy mecz w Zgorzelcu, ponieważ nie mieliśmy przed tym starciem żadnego wideo z ich wcześniejszych meczów sparingowych. Skupialiśmy się po prostu na zawodnikach indywidualnych. Były momenty, gdzie ta przewaga wzrastała, później ona malała. W pewnym momencie nasze prowadzenie wzrosło do sześciu punktów na 16 sekund przed końcową syreną. Myśleliśmy, że to zwycięstwo jest w naszej garści, ale nasze straty, które popełniliśmy w dość dziecinny sposób sprawiły, że były obawy na przegranie starcia. Jednak ostatecznie cieszyliśmy się ze zwycięstwa. Cieszymy się, że Jakub Dłoniak trafił ten rzut i z przytupem otworzyliśmy sezon.

W trakcie rozpoczętego sezonu, a także poprzedniego można było u Ciebie zaobserwować sporą dawkę pozytywnej energii, którą przekazujesz chłopakom w trakcie przebywania na boisku, a także gdy jesteś na ławce rezerwowej. Czy Twoim zdaniem taka energia jeszcze bardziej motywuje zespół?

Ja jestem zawodnikiem, który musi mieć w zespole chemię. Dla mnie bez chemii w drużynie po prostu ta ekipa nie istnieje. Jestem graczem, który lubi podkręcać swój zespół, motywować i sprawiać to, żeby cieszyli się z koszykówki.

Jak wspominasz zdobyty z Sensation Kotwicą Kołobrzeg brązowy medal na pierwszoligowych boiskach? Przypuszczam, że jest to Twój pierwszy seniorski medal.

Tak, to był mój pierwszy medal w seniorskiej koszykówce. Na pewno targały mną emocje przez kilkanaście tygodni. Cieszyłem się, że mogliśmy osiągnąć taki sukces dla takiego klubu, jakim jest Kotwica Kołobrzeg. Życzę im jak najlepiej w tym sezonie. Mam nadzieję, że powalczą też o jak najwyższe cele. Ten medal gdzieś zawiśnie w domu, w jakimś dobrym punkcie i mam nadzieję, że tych medali będzie coraz więcej.

Myślisz o specjalnej gablocie na brązowy medal…

Czy specjalna gablota, może bym nie powiedział (śmiech). Wiadomo, że ten pierwszy medal zawsze smakuje najlepiej — czy to brązowy, czy srebrny, czy złoty każdy medal w seniorskiej koszykówce smakuje bardzo dobrze.

Czy siedzi w Tobie taka gorycz, że można było więcej ugrać w ubiegłym sezonie? Nie ukrywam, że w ubiegłym sezonie półfinałowa rywalizacja z Górnikiem mogła się potoczyć w różne strony.

Na pewno jakiś niedosyt był, bo wiedzieliśmy, że możemy powalczyć z Górnikiem i awansować do wielkiego finału. Niestety to się nie udało. Pojechaliśmy do Wałbrzycha. Wiedzieliśmy, że tam kibice ich noszą swoim dopingiem, wiemy, jak grają u siebie. Były momenty, gdzie wygrywaliśmy dziesięcioma punktami i ta przewaga została roztrwoniona. To wałbrzyszanie w pełni zasłużenie cieszyli się z awansu do finału.

W jednym z przeprowadzonych wywiadów przez Kociewskie Diabły przyznałeś się, że jesteś sportowym chłopcem, który pochodzi ze sportowej rodziny. W którym momencie Twojego życia pojawiła się koszykówka?

Były momenty, w którym próbowałem różnych sportów — czy to była piłka nożna, siatkówka. Jakiś czas temu znajomy zabrał mnie na mecz koszykówki, gdzie Asseco Prokom Gdynia grała w Eurolidze. Kompletnie nie znałem się na koszykówce. Nie wiedziałem, na co tak naprawdę mam się przygotować. Po meczu euroligowym jak Asseco grało, pomyślałem sobie, że w sumie jest to fajny sport, można z niego czerpać korzyści. Po tym czasie przyszedłem na swój pierwszy trening, zaczęło mi się podobać. Nie spodziewałem się, że to kiedyś będzie moją pracą. Cieszę się z tego, że jestem tu, gdzie teraz jestem i dziękuje także moim rodzicom, którzy mnie wspierają. Bez nich tego sukcesu by nie było.

Przez ładnych parę lat byłeś zawodnikiem Asseco Gdyni – drużyny, która udoskonala młodzież. Miło wracasz do wspomnień związanych z tym klubem?

Zdecydowanie. W Gdyni zacząłem swoją przygodę z koszykówką. Jestem bardzo wdzięczny klubowi, całemu Zarządowi. Ten klub zdobywał mnóstwo medali w młodzieżowych rozgrywkach. Ja także osiągnąłem Mistrzostwo Polski do lat 20 oraz Mistrzostwo EYBL-a. Cieszę się bardzo, że mogłem grać w renomowanym klubie Suzuki Arka Gdynia.

Który ze wspomnianych przez Ciebie medali bardziej smakuje – Mistrzostwo Polski U20 czy Mistrzostwo w EYBL-u?

Myślę, że każdy złoty medal smakuje tak samo. Wiadomo, Mistrzostwo Polski dla młodego chłopaka jest nieprawdopodobną radością. Europejskie puchary młodzieżowe też bardzo dobrze wspominam i pozostańmy przy tym, że cieszę się zarówno z Mistrzostwa Polski U20, a także z EYBL-a.

Swój kapitalny potencjał pod strefą podkoszową rozwinąłeś w dwóch kolejnych sezonach, grając w barwach Decki Pelplin. Nieco później Twą solidną pracę zauważył inny klub z Kociewia, wspomniane wcześniej Kociewskie Diabły, które zaproponowały Ci grę w ekstraklasie. Jak zareagowałeś na tę wiadomość?

Był taki moment, że po Pelplinie już raczej nie będę tam grał. Musiałem szukać klubu na własną rękę. Było ciężko, ale dostałem telefon od trenera Bartosza Sarzały, że Kociewskie Diabły są zainteresowane moimi usługami. To był troszeczkę dla mnie szok, że ekstraklasowy klub zainteresował się zawodnikiem z 2.Ligi. To była bardzo szybka decyzja i bardzo dobrze wspominam grę w Starogardzie Gdańskim.

Z perspektywy upływającego czasu spędzonym w ekstraklasowej Arce Gdynia jak i Kociewskich Diabłach wyciągnąłeś jakieś lekcje, wnioski?

Ekstraklasa rządzi się swoimi prawami. Wiadomo, że ta koszykówka jest szybsza i fizyczniejsza. Myślę, że wyciągnąłem sporo lekcji. Trenowałem z bardzo dobrymi zawodnikami, od których również uczyłem się i zarazem pomagali iść do przodu. Cieszę się, że mogłem być częścią na parkietach ekstraklasy.

Czy w niedalekiej przyszłości, która jeszcze jest przed Tobą myślisz nad tym, aby podjąć ponownie próbę zagrania w najwyższej klasie rozgrywek?

Jest to marzenie każdego zawodnika, żeby grać na co dzień w ekstraklasie. Wiadomo te umiejętności, trzeba rozwijać troszeczkę w niższych ligach, żeby wejść na wyższy level. Dlatego mam w głowie, że na te ekstraklasowe parkiety chce wrócić. Mam nadzieję, że będzie to jak najszybciej. Jeśli wejdę tam do czołowych drużyn, to nie zejdę już niżej.

Czego życzysz sobie, a także swoim kolegom w trwającej już pierwszoligowej kampanii?

Przede wszystkim wytrwałości zarówno chłopakom, jak i sobie, bez żadnych urazów, abyśmy dokończyli sezon razem. Jesteśmy zespołem – wierzę w ten zespół, wierzę w trenera oraz jego umiejętności trenerskie. Mam nadzieję, że zakończymy ten sezon na takim miejscu, na jakie zasłużyliśmy. Miejmy nadzieję, że to będzie najlepsze miejsce.

fot. Bartek Muller/Kociewskie Diabły
KW

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *